17 maja 2011

20. Mała stabilizacja i duże zmiany

Nie wszystko jest dobrze. Nie nadużywam uśmiechu. Nie odzyskałam jeszcze pełni dystansu wobec świata. Ale jakoś się turlam.
Oddycham głęboko, wdychając zapach kwitnącego bzu. I staram się jak najczęściej przypominać sobie, że spokój wewnętrzny pochodzi zawsze z wewnątrz mnie i jest w minimalnym tylko stopniu zależny od innych ludzi.

W ciągu parunastu wolnych minut między zajęciami a szychtą w bibliotece (kolokwia zawsze mi się spiętrzają, niezależnie od tego, czy chodzę na cztery przedmioty w semestrze, czy na szesnaście) wstępuję do Afrezji, kawiarni orientalistów. Po raz pierwszy siedzę tu sama. I uderza mnie nagła świadomość kontrastu pomiędzy teraźniejszością a tym, co było w zeszłym roku.

Dzisiaj czuję się na wydziale, w Warszawie i w życiu jakoś bardziej obco. Rok temu przesiadywałyśmy w Afrezji i snułyśmy plany na bliżej nieokreśloną przyszłość. Teraz usiłujemy, mniej lub bardziej kulawo, wcielać te plany w życie. Coraz mniej mamy wspólnego czasu do podziału. Coraz więcej własnych spraw. Rok temu była nasza pierwsza Warszawa, wspólna. Teraz każda jest już na innym etapie - swoim. Nasze kontakty są może bardziej zażyłe, ale pozbawione tej kurtuazji, która cechuje nowe znajomości. Kłócimy się, obrażamy, godzimy, oddalamy od siebie i przybliżamy, huśtamy jak dzieci, choć udajemy, że nimi nie jesteśmy.

A mnie ciągnie znowu gdzieś w świat, w miejsca, gdzie nikt mnie nie zna i kogo mogę poznać w kolejnej knajpce, pijąc kawę z mlekiem za dwa dwadzieścia. Doskonale wiem, że aż do czasów domu z gankiem na Mazurach będę tak właśnie uciekać. A czy lubię to?

Cóż, nie wszystkie dylematy można rozstrzygnąć tak łatwo, jak to się zwykle robi na facebooku - za pomocą jednego kliknięcia.