Zwykle gdy ktoś pyta mnie o przyszłość, odpowiadam - zobaczy się, jeszcze nie wiem. Bo skąd mam wiedzieć? Pamiętam tylko, że nikt mi nie powiedział, że nie będę nigdy w świecie czuć się jak u siebie w domu*, a poza tym wszystko i tak jest zapisane w górze (jak powtarza mój tata za Kubusiem Fatalistą). Na razie zbieram materiały, później wszystko poukładam w zgrabną fabułę. Tyle że... strasznie mało tych materiałów. Coraz większe prawdopodobieństwo, że koniec końców okaże się, że niewiele można z tego ulepić. I tak, takiej sytuacji naprawdę się boję.
Więc może powinnam mieć plan? Jakiś wielki cel? Zawsze mi się wydawało, że życie to nie gra o pietruszkę, ale może posiadanie scenariusza po prostu pomaga w przetrwaniu? W chwilach (teraz już na szczęście rzadkich), kiedy wiara w celowość tego wszystkiego wymyka mi się z rąk, mam wrażenie, że byłoby dobrze mieć jakiś leitmotiv, konkretne oparcie: człowieka, miejsce, hobby. Taki zastępczy, namacalny sens życia.
Całkiem sporo się w moim świecie zmieniło w ciągu ostatnich paru miesięcy i mam wrażenie, że nie nadążam.
Nie chcę dłużej ciągle mówić "nie wiem". Chcę się wreszcie dowiedzieć.
* Barańczak, jeden z wierszy życia, ostatnio rozpłakałam się, gdy zobaczyłam go na arkuszu egzaminacyjnym z gramatyki opisowej, co uświadomiło mi, że muszę pić jeszcze więcej melisy albo rzucić wszystko i zmienić klimat. Więc pozdrawiam znad Bałtyku. Jest tu znacznie przyjaźniej, niż było przed 2008 (kiedy zmieniałam klimat po raz pierwszy). Może zatem chodzi o to, żeby po określonej liczbie przetasowań wrócić do punktu wyjścia i dostrzec, że wszystko zmieniło się na lepsze?
20 lipca 2011
17 maja 2011
20. Mała stabilizacja i duże zmiany
Nie wszystko jest dobrze. Nie nadużywam uśmiechu. Nie odzyskałam jeszcze pełni dystansu wobec świata. Ale jakoś się turlam.
Oddycham głęboko, wdychając zapach kwitnącego bzu. I staram się jak najczęściej przypominać sobie, że spokój wewnętrzny pochodzi zawsze z wewnątrz mnie i jest w minimalnym tylko stopniu zależny od innych ludzi.
W ciągu parunastu wolnych minut między zajęciami a szychtą w bibliotece (kolokwia zawsze mi się spiętrzają, niezależnie od tego, czy chodzę na cztery przedmioty w semestrze, czy na szesnaście) wstępuję do Afrezji, kawiarni orientalistów. Po raz pierwszy siedzę tu sama. I uderza mnie nagła świadomość kontrastu pomiędzy teraźniejszością a tym, co było w zeszłym roku.
Dzisiaj czuję się na wydziale, w Warszawie i w życiu jakoś bardziej obco. Rok temu przesiadywałyśmy w Afrezji i snułyśmy plany na bliżej nieokreśloną przyszłość. Teraz usiłujemy, mniej lub bardziej kulawo, wcielać te plany w życie. Coraz mniej mamy wspólnego czasu do podziału. Coraz więcej własnych spraw. Rok temu była nasza pierwsza Warszawa, wspólna. Teraz każda jest już na innym etapie - swoim. Nasze kontakty są może bardziej zażyłe, ale pozbawione tej kurtuazji, która cechuje nowe znajomości. Kłócimy się, obrażamy, godzimy, oddalamy od siebie i przybliżamy, huśtamy jak dzieci, choć udajemy, że nimi nie jesteśmy.
A mnie ciągnie znowu gdzieś w świat, w miejsca, gdzie nikt mnie nie zna i kogo mogę poznać w kolejnej knajpce, pijąc kawę z mlekiem za dwa dwadzieścia. Doskonale wiem, że aż do czasów domu z gankiem na Mazurach będę tak właśnie uciekać. A czy lubię to?
Cóż, nie wszystkie dylematy można rozstrzygnąć tak łatwo, jak to się zwykle robi na facebooku - za pomocą jednego kliknięcia.
Oddycham głęboko, wdychając zapach kwitnącego bzu. I staram się jak najczęściej przypominać sobie, że spokój wewnętrzny pochodzi zawsze z wewnątrz mnie i jest w minimalnym tylko stopniu zależny od innych ludzi.
W ciągu parunastu wolnych minut między zajęciami a szychtą w bibliotece (kolokwia zawsze mi się spiętrzają, niezależnie od tego, czy chodzę na cztery przedmioty w semestrze, czy na szesnaście) wstępuję do Afrezji, kawiarni orientalistów. Po raz pierwszy siedzę tu sama. I uderza mnie nagła świadomość kontrastu pomiędzy teraźniejszością a tym, co było w zeszłym roku.
Dzisiaj czuję się na wydziale, w Warszawie i w życiu jakoś bardziej obco. Rok temu przesiadywałyśmy w Afrezji i snułyśmy plany na bliżej nieokreśloną przyszłość. Teraz usiłujemy, mniej lub bardziej kulawo, wcielać te plany w życie. Coraz mniej mamy wspólnego czasu do podziału. Coraz więcej własnych spraw. Rok temu była nasza pierwsza Warszawa, wspólna. Teraz każda jest już na innym etapie - swoim. Nasze kontakty są może bardziej zażyłe, ale pozbawione tej kurtuazji, która cechuje nowe znajomości. Kłócimy się, obrażamy, godzimy, oddalamy od siebie i przybliżamy, huśtamy jak dzieci, choć udajemy, że nimi nie jesteśmy.
A mnie ciągnie znowu gdzieś w świat, w miejsca, gdzie nikt mnie nie zna i kogo mogę poznać w kolejnej knajpce, pijąc kawę z mlekiem za dwa dwadzieścia. Doskonale wiem, że aż do czasów domu z gankiem na Mazurach będę tak właśnie uciekać. A czy lubię to?
Cóż, nie wszystkie dylematy można rozstrzygnąć tak łatwo, jak to się zwykle robi na facebooku - za pomocą jednego kliknięcia.
7 kwietnia 2011
19. Nienawidzę słowa 'ogarniać'
Stosy nieposkładanych ubrań spiętrzone na pomieszanych kserówkach i notatkach z romantyzmu, literatury portugalskiej i historii języka francuskiego.
Na podłodze – zakurzone książki, których nigdy nie przeczytam.
W kuchni i na stole w pokoju piramidy brudnych naczyń.
Czy czytała pani lekturę? Zdążyłam tylko do połowy.
Od tygodnia nie jadłam obiadu, bo mam w lodówce tylko margarynę i ser, a zapomniałam pójść po zakupy.
Nie mogę znaleźć długopisu, więc napiszę kolokwium ołówkiem.
Widziałam cię wczoraj na ulicy, machałam ci, ale nie zwróciłaś na mnie uwagi. Ach, możliwe, wiesz, ostatnio jestem myślami gdzieś indziej.
Ogarnięcie to stan umysłu, nie kwestia ilości wolnego czasu. Znam osoby, które pracują po dwadzieścia godzin na dobę, a zawsze są uśmiechnięte i nigdy nie zapominają kluczy ani parasola. Ja, cóż ja. Ja przeciwnie.
Chętnie się z tobą spotkam, ale muszę wracać do Warszawy. Może za dwa miesiące?
Znowu oddaję do biblioteki książkę, na którą nie zdążyłam nawet spojrzeć.
Z roztargnienia mówię na portugalskim po francusku, a gdybym umiała, mówiłabym pewnie i na francuskim po portugalsku.
Ta notka też nie ma planu wydarzeń i wyraźnie to widać.
Przedwczoraj rzuciłam jedne z moich studiów i przynajmniej mogę się wyspać i iść na spacer jak człowiek.
Zbiór złożony z wielu oderwanych od siebie elementów po usunięciu części elementów nie staje się jednak automatycznie uporządkowanym układem, tylko zbiorem złożonym z mniejszej ilości oderwanych od siebie elementów.
Oczywiście, że odczuwam ulgę – ale ta ulga ginie w plątaninie nerwów, w żałosnej pustce, w której teraz jestem.
Wpadłam z chaosu pod rynnę. Jeśli spotkacie w najbliższym czasie dziewczynę, która potrafi rozpłakać się w ciągu kilku sekund bez określonego powodu, to na pewno będę to ja.
Na podłodze – zakurzone książki, których nigdy nie przeczytam.
W kuchni i na stole w pokoju piramidy brudnych naczyń.
Czy czytała pani lekturę? Zdążyłam tylko do połowy.
Od tygodnia nie jadłam obiadu, bo mam w lodówce tylko margarynę i ser, a zapomniałam pójść po zakupy.
Nie mogę znaleźć długopisu, więc napiszę kolokwium ołówkiem.
Widziałam cię wczoraj na ulicy, machałam ci, ale nie zwróciłaś na mnie uwagi. Ach, możliwe, wiesz, ostatnio jestem myślami gdzieś indziej.
Ogarnięcie to stan umysłu, nie kwestia ilości wolnego czasu. Znam osoby, które pracują po dwadzieścia godzin na dobę, a zawsze są uśmiechnięte i nigdy nie zapominają kluczy ani parasola. Ja, cóż ja. Ja przeciwnie.
Chętnie się z tobą spotkam, ale muszę wracać do Warszawy. Może za dwa miesiące?
Znowu oddaję do biblioteki książkę, na którą nie zdążyłam nawet spojrzeć.
Z roztargnienia mówię na portugalskim po francusku, a gdybym umiała, mówiłabym pewnie i na francuskim po portugalsku.
Ta notka też nie ma planu wydarzeń i wyraźnie to widać.
Przedwczoraj rzuciłam jedne z moich studiów i przynajmniej mogę się wyspać i iść na spacer jak człowiek.
Zbiór złożony z wielu oderwanych od siebie elementów po usunięciu części elementów nie staje się jednak automatycznie uporządkowanym układem, tylko zbiorem złożonym z mniejszej ilości oderwanych od siebie elementów.
Oczywiście, że odczuwam ulgę – ale ta ulga ginie w plątaninie nerwów, w żałosnej pustce, w której teraz jestem.
Wpadłam z chaosu pod rynnę. Jeśli spotkacie w najbliższym czasie dziewczynę, która potrafi rozpłakać się w ciągu kilku sekund bez określonego powodu, to na pewno będę to ja.
Subskrybuj:
Posty (Atom)